poniedziałek, 15 czerwca 2015

O seksie w ogrodzie i głośnikach.






Postawiłam przed moja córką nie lada zadanie. Rośnie w trójjęzyczności.
 Oprócz oczywistej obecności w jej życiu języka francuskiego i polskiego, będzie musiała zmierzyć się z angielskim, w którym porozumiewamy się z moim mężem.
Czekałam z niecierpliwością na pierwsze słowo Inki, po cichu mając nadzieję, że będzie ono po polsku.
Dzieci wychowane w wielojęzyczności często zaczynają mówić później w porównaniu do swoich rówieśników. Nie martwi mnie to jakoś zbytnio. Najważniejsze, by Inka odnalazła się w tej plątaninie kodów.


 Bardziej zagubiona jest jej francuska Niania, której pewnego dnia próbowałam zrobić skrócony kurs mojego ojczystego języka. (Nota bene: we francuskim jest to język matczyny).
 Na początek łatwizna. Francuskie maman, to nasza polska mama. Ale już nasz tata, to ichniejsza ciocia. Idąc tą drogą: na określenie taty, ojca, w języku żabojadów mamy słowo papa, które u nas określa wiadomy gest pożegnania.
 Moje więc, zdawało się, proste wyjaśnienia, wywołały u Niani burzę mózgu i już o nic więcej nie zapytała.
 Moja córka na szczęście się tym wszystkim nie przejmuje.
 Własne początki wspominam równie kolorowo.
Zderzenie z angielskim było łagodne. Wiadomo, każdy z nas polizał co nieco języka Szekspira  w szkole.
Z francuskim stało się już całkiem inaczej. Przyjechałam do Lyonu całkiem zielona. Merci i bonjour, to wszystko, na co było mnie stać.
Tym bardziej debiut mieszkania z teściową był niefortunny. No, bo jak tu powiedzieć, że mogę pomóc w porządkach, kiedy się nie zna słowa odkurzacz. I to nie jest tak, że wystarczy zajrzeć do słownika i już z górki. Francuzi postanowili nie ułatwiać nowicjuszom nauki ich pięknego języka i wymyślili fonetykę, która powala z nóg. I tak proste słowo: dużo, które wymówimy [boku], zapisuje się jako beaucoup. Znawcy wiedzą, że przykładów o wiele bardziej wyrafinowanych można przytaczać tysiące. Do tego trzeba dodać jeszcze rodzajniki la i le. A polskie rodzaje jak na złość z francuskimi nijak nie chcą się zgodzić.
  Poza tym musiałam zrobić rewolucję w mojej głowie i przestawić się na myślenie, że:
Pierre idzie do swoja dom, bo zaimek swój zależy od rodzaju rzeczownika dom, który jest rodzaju żeńskiego.
Uff!!!!
A liczebniki! np.: 99. quatre vingt dix neuf można przetłumaczyć jako 4 razy 20 +19.
  Czarna magia.
Gubiłam się w tej rzeczywistości językowej, z mocnym jednak postanowieniem, że się nie poddam.

 Pewnego razu, moi cudowni polscy sąsiedzi (którym zapewne poświęcę oddzielnie czas) poprosili mnie, bym zapytała teściową o możliwość naprawienia ich płotu w ogrodzie od naszej strony.
  Zdanie miało brzmieć: faire le mur dans notre jardin. (fer ly miur)
Ja z radością przekazałam, że sąsiad chce:  faire l'amour dans notre jardin (fer lamur), co w tłumaczeniu oznaczało, że sąsiad chce uprawiać miłość w naszym ogrodzie.
Teściowa zrobiła wielkie oczy i zapytała z kim. Ja z pewnością w głosie, że pewnie ze swoją żoną. No, bo kto by mu pomagał w naprawianiu płotu, jak nie własna żona.
Anegdota krąży w rodzinie do dziś.
 Takie językowe cudactwa przytrafiały mi się często.
Kiedyś, zamiast zapewnić pracodawcę, że następnym razem może na mnie liczyć i nie wahać się ze zleceniem; zamiast zdania vous n'hésitez pas, 
    powiedziałam, że następnym razem już dla mnie nie istnieje vous n'existe pas.
Człowiek na szczęście był wyrozumiały.
Zawsze wydawało mi się, że francuski słynie z bogactwa i różnorodności. Tymczasem homonimów tu zatrzęsienie. Do moich ulubionych należy wyraz wymawiany [wer], a pisany w przeróżnych wariantach.
Może oznaczać: dżdżownicę lub zwyczajną larwę, szkło, szklankę, ewentualnie kieliszek do wina, szkło kontaktowe, w kierunku, około (godziny 16), koło (obok), zielony. Jedno słowo- 10 znaczeń. Łatwizna!!
 Jest jeszcze jeden, który przyniósł mi "sławę" kiedy wpadłam do biura mojego dyrektora prosząc o  enceinte, mając na myśli głośniki, bo właśnie zaczynałam z moimi uczniami próbę spektaklu. Zdanie jednak ułożyłam niewłaściwie i wyszło na to,że potrzebuję ciąży. Któż by pomyślał, że enceinte oznacza właśnie brzemienny, głośniki i ....ogrodzenie. Czyli wszystko z jednej, mojej bajki.
Lecz mimo tych wielorakich zawiłości, francuski  to piękny, wyrazisty język.
 Niezwykłe jest jak odmienne są jego dialekty w zależności od regionu zamieszkania. Zazdroszczę Francuzom tej indywidualności i lokalnego patriotyzmu.
Tym bardziej szkoda, że coraz więcej młodych ludzi używa zapisu fonetycznego we wszędobylskich esemesach i mailach.
 Ale ja się nie poddam. Liczę na to, że moja córka okaże wyrozumiałość i będziemy uczyć się razem. Kupię podwójny komplet podręczników.
  Zapewne jeszcze nie  raz wpakuje się w lingwistyczne tarapaty, ale seks od płotu już na pewno odróżnię.


 (oryginalny tekst pojawił się na blogu, który próbowałam prowadzić w 2014 rok




u)

1 komentarz: