ono

W podróż z trzylatkiem.



    W domu radocha, bo już za kilka dni Inka i Mama jadą do Polski. Do Babci, do Cioci, do twarogu i pierogów, do księgarni i do fryzjera. Bosko będzie.

Nastawiamy się duchowo i zaczynamy gromadzić klamoty. Bo chociaż to wypad tylko tygodniowy, to dobytku do zabrania sporo.
Inka już się w swoim życiu najeździła, ale wiek zobowiązuje i wyobrażam sobie, że trudno jej będzie usiedzieć w miejscu przez dłuższy czas.
  Z tego też powodu przewertowałam internet i robię dla Was listę rzeczy przydatnych w czasie podróży z trzylatkiem.

 1. TORBY

Ta pierwsza jest moim marzeniem,
Torby TRUNKI nie tylko pomieszczą cały dobytek malucha, ale są również "jeździkami" i "ciągnikami", które mogą przyśpieszyć każdą przesiadkę lub zabić lotniskową nudę. I w dodatku są bajecznie śliczne. Kiedyś wpadnie taki okaz w moje łapy.

Fotki ze strony TRUNKI


 Tymczasem polecam Wam bardzo pojemne torby weekendowe. Choć, moim zdaniem, na weekend są o wiele za małe, to świetnie sprawdzają się jako bagaż podręczny. Kocham je za milion kieszeni i kieszonek. W moim zestawie mam kosmetyczkę, torbę na brudne ubrania i pojemnik na butelkę z mlekiem. Matę, która swego czasu służyła jako podróżny przewijak, teraz wykorzystuję jak awaryjne siedzisko.

fotki ze strony sklepu Aubert

2. NA JEDZONKO.

Wiadomo, że nad wodą i w podróży jedzenie ma najlepszy smak. Zawsze biorę zapasy i ładuje je do pudełeczek na podwieczorki i zamykanych pojemników. Zauroczył mnie butelka na dwa rodzaje napoju: na przykład woda i sok.

Fotki ze strony sklepu SMYK

3. DLA WYGODY.

Mojej i Inki zabiorę poduszeczkę i kocyk. Mała rzecz, a życie ułatwia.

Fotki ze strony Sklepu Jagodowy Kot i Aubert

I wreszcie rzecz dla malucha najważniejsza.

4. ZABAWKI
Kolorowanki, malowanki, układanki.
Uwielbiam kolekcję sklepu JANOD i DJECO oraz Karty Trzylatka CZU CZU.




5. KSIĄŻKI

Bo jakże by inaczej. Najlepiej takie, w który jest mnóstwo obrazków i, które dają ogromne pole do tworzenia historii. Od dawna też jesteśmy, Inka i ja, wielbicielkami serii wydawnictwa AKSJOMAT. Książeczek, w których można naklejać, odklejać i poznawać otaczający świat.




Do listy można by jeszcze dodawać i ją rozbudowywać. W podróży jedna zawsze brakuje miejsca, stworzyłam więc spis na miarę bagażu podręcznego.
Dodacie coś? A może, Waszym zdaniem, któraś z wymienionych rzeczy nie zdaje egzaminu.
Dajcie znać.

Przeczytaj również:
Prezenty dla prawie trzylatka.
5 hitów ze świata zabawek.
10 zabawek na deszczowe dni.

Książki szczęśliwego dzieciństwa.



"Księżyc bardzo lubił opowiadać bajki. Znał ich mnóstwo. Nic dziwnego - każdej nocy do zbioru fantastycznych historii dołączała kolejna. Był tylko jeden kłopot: gdy snuł opowieść, nie umiał się zatrzymać."


I w ten sposób powstaje tomiszcze opowiadań na dobranoc.
 Właściwie nie wiem, dlaczego dopiero teraz wspominam Wam o tej książce, bo należy ona do moich TOP 10 w inkowym zbiorze.
  "365 bajek na dobranoc" to zbiór opowiadań mądrych, przyjaznych, pouczających i wnoszących pozytywne emocje. Dzięki swym pogawędkom, Księżyc przenosi nas do świata baśniowego i tego całkiem bliskiego naszej rzeczywistości, gdzie bohaterami są wróżki, królowie, zabawki i dzieci.
Pozycja należy do serii Książki szczęśliwego dzieciństwa, która promuje pogłębianie wyobraźni i wrażliwości oraz wspomaga rozwój emocjonalny. Zgadza się co do joty.




Wszystkie baśnie są autorstwa polskich współczesnych poetów, co dla mnie jest kuszącą informacją.
A ilustracje?!! Cuda. Właśnie takie, jakich życzą sobie dzieci.

Inka niedługo rozpocznie wielką trójkę, co oznacza, że książkę będziemy wertować po raz trzeci. I wiecie co? Nie znudziło nam się.
Polecam, polecam, polecam.



Mama i Inka czytają:
"365 bajek na dobranoc"
praca zbiorowa, wydawnictwo Papilon


Podobne posty:


 Piosenki z "bonusem", czyli naga prawda o tekstach dla dzieci.



Śpiewanie jest dobre. Poza wszelkimi oczywistymi zaletami, to śpiewać można zawsze i wszędzie. Przy myciu garów, wieszaniu prania, czy prowadzeniu auta. Śpiewam więc często i gęsto. Moim ulubionym repertuarem są pieśni wojskowe na co Inka zapatruje się zgoła inaczej. Niejednokrotnie moje "Rozkwitają pąki" skwitowane jest głośnym: "Mamo, bleeeee!!"
  Wtedy przerzucam się na tradycyjne piosenki dla dzieci. A im więcej śpiewam, tym bardziej wczytuje się w ich tekst i.... O zgrozo!



  Posłuchajcie na przykład "Mam chusteczkę". Niby taka melodyjka o radości dzielenia się z innymi, ale z tymi tylko, których "lubię lub kocham", bo jak nie, to z chusteczki nici i niech ci z nosa cieknie.
  Ale to jeszcze tematyka w miarę łagodna. Nad niektórymi tekstami powinni pochylić się obrońcy praw zwierząt. "Pieski małe dwa chciały kupić pół kilo kotletów", ale wredna i nieludzka sprzedawczyni "przegoniła pieski dwa", choć planowały zapłacić gotówką.
   To, co wyprawia pewna baba ze swoim kogutem i indorem, woła o pomstę do nieba. Biedne stworzenia przetrzymywane w worze i bucie męczą się niemiłosiernie, a głupie babsko z ironią zapytuje: "Jak ci tam w tym worze?" Zero empatii!
  Niektóre teksty w subtelny sposób sugerują korupcję panującą w resorcie transportu publicznego. Pociąg niby przeładowany, niby "mało miejsca jest wszędzie", a tu nagle "łaskawy konduktor" zmienia zdanie i woła "a więc prędko wsiadajcie". Pod czyim wpływem? Albo czego?



  Dla wielbicieli sportów ekstremalnych jest "Stary niedźwiedź". Bo chociaż wiadomo, że nagłe przebudzenie zwierza grozi pożarciem, to i tak wokół niego "na palcach chodzimy", prowokując los.
Ryzyko lubią też gąski, którym nie straszny wilk zły co "za górami i lasami kły ostrzy".
 No, i na koniec prawdziwy horror. Dreszcze przerażenia wywołuje we mnie historia pewnej myszki, co to jak nie zdąży do dziury "to ją obedrze ze skóry kot bury".
Nie łatwiej jest pewnemu dziewczęciu, które w oczekiwaniu na ukochanego Janicka dowiaduje się, że chłopaka  "porubali Orawiany".
 A jeśli mi starczy odwagi, to dobiorę się do francuskich utworów dla dzieci, bo tu dopiero się dzieje!

Ładnie czytać. Przegląd biblioteczek do pokoju dziecięcego.



Miał być post kosmetyczny, ale skupię się na tym, co mnie ostatnio pochłania. Wreszcie zaczęliśmy zmiany w pokoju Inki. Zwlekałam z tym, bo marzyło mi się, żeby wszystko pojawiło się jednocześnie, by dokonać metamorfozy całkowitej.
 W rzeczywistości jednak, żeby zaplanować dość małą przestrzeń, trzeba podejść do zakupów z głową, a przede wszystkim z miarką.

  Obecnie jesteśmy na etapie poszukiwania idealnej biblioteczki. Takiej, która spełni moje 4 podstawowe wymagania:
1. pomieści masę książek
2. będzie łatwo dostępna dla małych rączek
3. zajmie mało miejsca
4. i będzie śliczna

Idealnie byłoby również, gdyby jej cena nie równała się wartości młodego woła. Niektóre liczby przy tych kilku zbitych deskach przekraczają jednak granice normalności.

1. KLASYCZNIE









2. NA KÓŁKACH





3. SKRZYNECZKI










4. FANTAZYJNIE





Prawda, że śliczne? I jak tu się zdecydować? A może Wy mi coś podpowiecie? Która biblioteczka najładniejsza? Mam już swoje typy, ale zawsze to miło posłuchać opinii innych.

Zdjęcia pochodzą ze stron sklepów: Ikea, Vertbaudet, Troll oraz Oxybul.

Czego słuchać  z dzieckiem? Ponad 15 moich ulubionych płyt.

 W ogóle nie powinno mnie tu być. Powinnam zanurzyć się w tonę klasówek, które czekają w kolejce do sprawdzenia. Bardzo inteligentnie, zrobiłam sprawdzian każdej klasie. Dzieciaki męczyły się przed feriami, ja męczę się w ferie. Na razie na samą myśl o tym.
    I jak zawsze w takich chwilach wynajduję sobie tysiące wymówek. Najlepszą oczywiście jest zabawa z moją córką. Dziś poszłyśmy na całość. Puzzle, kolorowanki, zabawa w doktora, gra na gitarze i dużo tańców i śpiewów. Chcecie wiedzieć czego słuchamy?
Oto lista moich ulubionych płyt dla dzieci:


1. KLASYKI

Tego przedstawiać Wam nie muszę. Wszystko, czego słuchałam w dzieciństwie. Myślę, że nie ma piękniejszych i mądrzejszych piosenek dla dzieci.



2. MOJE ODKRYCIA
"Kołysanki utulanki" to najcudowniejsza muzyka na dobranoc, jaka wpadła mi w ręce. Utwory pełne ciepła, uczuć, miękkości i magii. Turnau i Umer to duet nie do przebicia.



 ""Misia i Margolci" nie znałam wcześniej, chyba jestem lekko za stara. Teraz nadrabiam razem z Inką oglądając program i słuchając piosenek. Nasza ulubiona to "Żyrafa fa, fa, fa, fa..."



Na płytę "Grechuta dla dzieci i rodziców" trafiłam całkiem przypadkiem i już jej nie wypuszczę. Część dla dzieci podoba mi się o wiele bardziej, niż ta dla dużych.




3. BAŚNIE, BAJKI, BAJECZKI...
Od niedawna wchodzimy z Inką w świat słuchowisk, których ja wysłuchiwałam z uchem przy radiu. Seria        czyta przez najlepszych polskich aktorów, nie ma sobie równych.



4. WIERSZOWISKO
Nie możemy oczywiście odpuścić Brzechwy i Tuwima.





5. AUDIOBOOKI
Kochamy też fantastycznego Kasdepkę i jego przezabawnych bohaterów.



Pochwalcie się tym, czego słuchacie, a ja idę poszukać kolejnego powodu, żeby nie robić tego, co i tak nieuniknione.
Udanego wieczoru.

Podobne wpisy:
Kreską magiczną.
O pewnym cwanym pudlu.
Czarno na białym.
Padnij- powstań. Mucha słucha.

Jak pomóc Mikołajowi- pomysły na prezenty dla (prawie)  trzylatka.


Tak niedawno nie mogłam się doczekać, kiedy Inka zacznie się bawić. Wciskałam jej do malutkich rączek ciężkawe grzechotki i jak nienormalna pstrykałam fotki.
Wyczekiwałam, kiedy miną magiczne 3 miesiące, by wreszcie udać się na zakupy.
Teraz Inka wkracza już w inne +3. Trzy latka to już z nie przelewki. Moja córka ma już marzenia i zachcianki i długą listę z prośbami do Mikołaja. Dzielę się nią z Wami. Może pomogę komuś w przedświątecznym zakupowym szale.


POMYSŁY NA PREZENTY DLA (PRAWIE) TRZYLATKA




1. INSTRUMENTY MUZYCZNE
Bezkonkurencyjny numer jeden na inkowej liście. Muzyczne upodobania odziedziczyła po tacie. Mama też coś tam kiedyś potrafiła z siebie wydobyć, ale to już prehistoria. Co wieczór mała i duży muzykują razem. Tata na gitarze, Inka na harmonijce ustnej. Nie wie jeszcze, że w szafie Mikołaja czeka na nią taka właśnie śliczna różowa gitara. Ale będzie radości.


2. DOM DLA LAL.
To marzenie numer dwa mojej córki. Dom już z jest teraz. Większym wyzwaniem jest znalezienie jego mieszkańców.

3.  PLAYMOBILE
Pojawiają się na prawie każdej naszej liście. Są niezastąpione. Tym razem w wersji bożonarodzeniowej.


4. JAK MAMA I TATA.
Mój (prawie) trzylatek uwielbia pomagać nam w domu. Jest dość biegła w rozwieszaniu prania, chętnie zamiata, a o odkurzacz zaciekle ze mną walczy. 
Zabawy tematyczne ( w sklep, dom, warsztat samochodowy) to ważny etap w rozwoju malucha. My postawiliśmy na akcesoria do inkowego sklepu.


5. GRY PLANSZOWE
Żadne plejstejszyn nie dorastają im do pięt. Puzzle, układanki, memory.... W sklepie dostaje oczopląsu i nie wiem, co wybrać, ale już nie mogę się doczekać rodzinnego, świątecznego czasu nad planszą.





 6. A MOŻE NA DWÓR.
Wiosnę tej zimy mamy przesympatyczną. Niby dobrze, bo nie trzeba marznąć wyczekując spóźnionych pociągów i czapami psuć i tak niedopracowanej fryzury.
Mimo to, takie Boże Narodzenie wśród tropików to całkiem nie mój typ.
Ale skoro jest tak, a nie inaczej, to może zamiast wymarzonych sanek, rozweselić dzieciakom twarz wrotkami na przykład?

Mam nadzieję, że trochę Wam pomogłam. A jakie są Wasze podchoinkowe pomysły?

Podobne posty:

Wykorzystałam zdjęcia ze strony sklepu KingJouet.

Matka też człowiek, czyli kiedy moje dziecko jest nie do wytrzymania.



Dla każdego rodzica własne dziecko jest najwspanialsze, najcudowniejsze, najmądrzejsze i najpiękniejsze.
I dla mnie oczywiście też. Jestem pewna, że mam w domu małego geniusza, przyszłą primabalerinę, primadonnę, gwiazdę światowej palestry lub zdobywczynię Nobla.


 Są jednak takie chwile, kiedy najchętniej założyłabym słuchawki na uszy i klapki na oczy i odizolowała się od małej bestii.

KIEDY MOJE DZIECKO JEST NIE DO WYTRZYMANIA?


1.Poranna musztra.
Od rana. Gdy tylko Inka się budzi. W tej właśnie sekundzie rozlega się krzyk, wrzask i pisk przeraźliwy: "Mamo, już!!!!!!"
Inka otworzyła oczęta i każda sekunda zwłoki grozi gniewem bestii i sąsiadów. Dramatyzmu sytuacji dodaje nieludzka godzina, bo wskazówki zegara rzadko przekraczają 6.30.

2. Magia i przekleństwo wieczornych rytuałów.
 Kiedy byłam świeżo upieczoną mamą, duma mnie rozpierała podczas rozmów z koleżankami lub wertowania  wpisów zrozpaczonych mam. Inka bardzo szybko zaczęła przesypiać całe noce i to było genialne po prostu. Z czasem jednak się okazało, że trochę gorzej jest z samym zasypianiem.
Uskutecznialiśmy noszenie na rękach, śpiewanie, przenoszenie z łóżka rodziców i trzymanie za rękę. 
W końcu wprowadziliśmy ściśle określony rodzinny rytuał: łóżko, mleko, tata gra na gitarze, a mama czyta książkę. Działa! Magia rodzinnych rytuałów nie ma sobie równych, ale jest również przekleństwem ogromnym dla padających na pysk rodziców.




3. "Ja sama."
Etap, przez który wszyscy rodzice muszą przejść. Najpierw wyczekiwany, potem znienawidzony. Bo tylko śpieszący się rodzic wie, czym jest samodzielność dziecka, gdy w perspektywie mamy dojazd pociągiem do pracy. Paradoksalnie, im wcześniej wstajemy, tym dłużej wszystko trwa.

4. "Mamo, joć!!!"
Masz przyjść teraz, natychmiast! Nieważne, czy masz ręce w kotletach mielonych, czy sprawdzasz klasówki. Masz przyjść, bo tata tak dobrze tego misia z szafy nie zdejmie.

5. Mycie głowy.
Chyba znane w wielu domach. Boję się, że sąsiedzi w końcu opiekę socjalną na nas naślą. 



O to mnie wkurza. Ale matka też człowiek i wkurzać się ma prawo.



 

 

Kreską magiczną.



"Dzieci nie wolno bić."
"Dziewczynki maja takie sama prawa jak chłopcy."
"Nagrody są ważniejsze, niż kary."
Te prawdy powinny nam się kojarzyć nie tylko z zasadami, które panują w naszym domu, ale również z Januszem Korczakiem, który dzieciom i ich prawom poświęcił swoje życie.
 Od niedawna na sylwetkę Korczaka patrzę inaczej. Patrzę oczyma wspaniałej ilustratorki
, laureatki wielu nagród - Iwony Chmielewskiej. Artystka dopiero od niedawna doceniona u nas, od dawna błyszczy w Korei Południowej, Chinach, Tajwanie, Japonii, czyli w państwach , gdzie rozumie się piękno i moc rysunku. A obrazom tworzonym przez Chmielewską magii tej nie można odmówić.
  Wspomnianego Korczaka Chmielewska przedstawia w ciepłej i niezwykłej książce "Pamiętnik Blumki". Chce byśmy kojarzyli go nie tylko z pełną poświęcenia śmiercią, ale przede wszystkim pełnym poświecenia życiem.
Nieco młodszym polecam książkę "W kieszonce", która jest zabawą w odkrywanie skarbów kieszonki. Zabawą w rozwijanie wyobraźni i myślenia abstrakcyjnego. A kreska Chmielewskiej- cudowna!









O więzach łączących ludzi, o uczuciach, emocjach, rysunki mogą mówić równie pięknie, co słowa. A może jeszcze piękniej. Zajrzyjcie tylko do "O tych, którzy się rozwijali".




Szczęściarze mogą uczyć się pod czujnym okiem artystki na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu. Ja w perspektywie mam tegoroczne spotkanie z panią Chmielewską i przyznam szczerze, już przebieram nogami z niecierpliwości.


Mama czyta sobie i Ince:
"Pamiętnik Blumki"
"W kieszonce"
"O tych, którzy się rozwijają" 
napisane i zilustrowane przez Iwonę Chmielewską i wydane przez Media Rodzina

Zajrzyj także do:

 Nie wszystko złoto..., czyli mój pogląd na francuską szkołę.



 Kilka dni temu odbyło się pasowanie Inki na przedszkolaka w sobotnim przedszkolu polskim. Jak każdy rodzic pękałam z dumy, cykałam zdjęcia, a potem tymi fotkami zanudzałam otoczenie.

  Chwaliłam się nimi również naszej Niani, która jednogłośnie stwierdziła, że szkoła polska bardziej jej się podoba, niż francuska. Nie wiem, czy zgodziliby się z tym stwierdzeniem nauczyciele, rodzice i uczniowie w mojej ojczyźnie, chociaż we francuskim systemie nauczania też jest sporo niedociągnięć. Przynajmniej według mnie. Jeszcze nie rodzica posyłającego dziecko do szkoły, ale nauczyciela, który tę szkołę obserwuje.

CO MI SIĘ NIE PODOBA WE FRANCUSKIEJ SZKOLE:

1. Brak uroczystości początku i końca roku szkolnego.
 Kiedy byłam uczennicą trochę nudziły mnie te wszystkie apele i wręczania nagród, jednak dzięki temu granice szkolnych lat nabierały odświętnego charakteru i podniosłości. 
We Francji po prostu przychodzi się do szkoły i tego samego dnia rozpoczynają się lekcje. Tak samo jest z końcem. Jakieś to takie smutne, moim zdaniem.



2. Szkoła przetrwania.
Uczniowie, nawet najmłodszych klas, zmieniają swego nauczyciela każdego roku. Nie ma tu ciągłości nauczania tak, jak w Polsce w klasach 1-3. Zdania w tej sprawie są podzielone. Jedni uważają, że to dobrze w przypadku trafienia na nauczyciela - świra. Drudzy skłaniają się ku osądowi, że burzy to naturalną potrzebę bezpieczeństwa i stabilizacji dzieci. Ja należę do tych drugich. Z autopsji wiem, iż czasami potrzeba kilku lat, by uczeń zaufał nauczycielowi, otworzył się przed nim i był w stanie bez stresu rozwijać swoje zdolności. 
Francuzi poszli o krok dalej. Oprócz nauczyciela prowadzącego, uczniowie co rok zmieniają skład klasy, jeśli mamy kilka klas na tym samym szkolnym poziomie. W ten sposób nie można siedzieć w ławce z ukochaną koleżanką i pielęgnować szkolnych przyjaźni. Dla mnie, horror. Według tutejszego ministerstwa, hartownie ducha.

3. Od rana do nocy.
Zajęcia, nawet w klasach najmłodszych, zaczynają się (przeważnie) o 9 i trwają do 16.30. Mogą więc radować się i cieszyć dzieciństwem dzieciaki w Polsce, które kończą na przykład o 14.



4. Chora reforma.
Do niedawna, w szkole podstawowej, zajęć w środy nie było. Miało to zrekompensować uczniom długie godziny spędzane w szkole w pozostałe dni.
Dwa lata temu w życie weszła reforma, która zlikwidowała wolne środy, na rzecz teoretycznie wolnych piątkowych popołudni. Brzmi pięknie. Dzieci w klasach 1- 5 ( klasa 6 we Francji to już gimnazjum) wracają do domu i cieszą się przedłużonym weekendem. 
Teoretycznie, bo w praktyce rodzice zostają w pracy do późna, a do szkoły docierają jeszcze później. Szczególnie w dużych miastach.



W tym czasie dzieci, po kończonych lekcjach jedzą stołówkowy obiad, a od 13. 30 do 16.30 uczestniczą w lepiej lub gorzej przygotowanych zajęciach pozalekcyjnych, świetlicowych. Pozwalam sobie na taką ocenę, bo sama prowadzę takowe. Niejednokrotnie zdarza się, ze pierwszaki zasypiają w twardych, szkolnych ławkach, wykończone długimi dniami nauki, niewiele różniącymi się od tygodnia pracy dorosłego. 
Nie jest wyjątkiem również sytuacja, że sześciolatek po wspomnianych zajęciach trafia do tzw. "garderie" , czyli miejsce, gdzie się dzieci "przetrzymuje" w oczekiwaniu na rodziców. Robi się z tego 17.30- 18.00. Potem jeszcze trzeba dotrzeć do domu i jeśli akurat nie jest to piątek, rano wstać do szkoły. Nie lada zadanie dla sześcio-, siedmio-, czy ośmiolatka. Chociaż i starsi padają ze zmęczenia jak muchy.

Cieszymy się więc, póki co, naszym pasowaniem i do szkoły w ogóle nie śpieszymy.


Mogą Ci się spodobać:


5 hitów świata zabawek (dla 2-3 latka).



  Lubię kupować zabawki. Czasami chyba nawet to ja cieszę się z nich bardziej, niż Inka.
Zdarzają mi się jednak zabawkowe porażki, czyli obiekty, których celem jest jedynie zagracanie pokoju  i zbieranie kurzu. Wtedy pozbywam się ich z radością na francuskich vide grenier, o których pisałam w poście Niedzielne polowania.
  Są też takie gry, które okazały się strzałem w 10 i niezmiennie bawią nas, uczą i rozwijają.


Dziś w WYLICZANKACH 5 hitów ze świata zabawek:

1. CHRUPKI KUKURYDZIANE
Chociaż do złudzenia przypominają przepyszne Flipsy, tych chrupek zjeść się nie da. Możne za to z nich budować, tworzyć, konstruować. Wystarczy odrobina wody, a chrupki z łatwością sklejają się ze sobą, dając małym rączkom ogromne pole do popisu.
Zabawka pobudza kreatywność, wyobraźnię i wspiera rozwój małej motoryki.



2. KSIĄŻECZKI Z NAKLEJKAMI
A najlepiej takie, z których nalepki można odklejać i bawić się nimi ponownie. Taka zabawa staje się również pretekstem do opisywania ilustracji i długich rozmów. Niezastąpione jesienią.



3. DREWNIANE KLOCKI
Takie, którymi bawiliśmy się w dzieciństwie.  Klocki ćwiczą zdolności manualne, koncentrację i koordynację wzrokową. Rozwijają kreatywność i wyobraźnię. Pomagają w nauce kolorów i liczenia.
Chyba bardziej przekonywać nie trzeba?


3. PLAYMOBLE
Pojawiły się u nas w zestawieniu na deszczowe wieczory (tu )i nadal zajmują jedno z czołowych miejsc na naszej liście "masthaf".
Na razie zaopatrujemy się w serię dla maluchów "123", ale myślę, że z czasem przejdziemy na wyższe poziomy. Bo PLAYMOBILE to radość z poznawania świata przez zabawę.


5. KREATYWNA RYBKA
To nasze ostatnie, całkiem przypadkowe, odkrycie. Zadaniem malucha jest ułożenie drewnianych łusek na brzuszku ryby. Można to robić według własnego pomysłu, można również kalkować przygotowane wzory. Przy tej zabawie mała motoryka szaleje razem z koordynacją wzrokową. Uwielbiamy.



My bawimy się tak. A Wy, co nam polecicie? Czekamy na podpowiedzi w komentarzach.

Poczytaj mi, córko.


I jeszcze jeden post inspirowany ostatnią konferencją. Jesienna zabawa wspierająca naukę wczesnego czytania.


 Kiedy nasz maluch rozpoznaje już na piśmie onomatopeje, czyli wyrazy naśladujące dźwięki (puk puk, tik tak) i samogłoski, możemy przejść do nauki czytania sylab z głoskami prymarnymi, czyli tymi, które pojawiają się jako pierwsze w mowie dziecka. Są to M, B, P .
 Przygotowałam trzy zestawy jesiennych listków. Pierwszy zawiera sylaby z M, czyli: ma, me, my, mu, mó, mi, am, em, ym, óm, um, im; drugi z B (ba, bi, be i.t.d.), a trzeci analogicznie z P.


  Poprosiłam Inkę, by przyniosła swoje ulubione zabawki i każdej z nich przypisałam jedną głoskę. Zadanie polegało na dopasowaniu listka do zabawki. Na początku warto zacząć od jednego zestawu, a z czasem można je mieszać i łączyć.




  Co daje umiejętność wczesnego czytania? 

- Dziecku skoncentrowanemu na czytaniu łatwiej jest pokonać trudności związane z artykulacją i wadami wymowy.
 - Sprzyja rozwojowi lewej półkuli, która jest odpowiedzialna za czytanie ze zrozumieniem i w konsekwencji, szybkie uczenie się.
- Pomaga w zwalczaniu alalii, czyli braku rozwoju mowy.
- Kształtuje wyobraźnię, która jest zalążkiem kreatywnego myślenia.
- Dzieci władające macierzystym językiem w mowie i piśmie szybciej uczą się języków obcych, których nauka nie może przebiegać prawidłowo bez znajomości języka etnicznego (języka matki).
- Kształtuje pozytywne emocje, empatię.
- Wzmaga chęć poznawania świata



Powodów więc jest wiele i to zapewne nie wszystkie. Najlepszym momentem do podjęcia nauki czytania jest początek wieku przedszkolnego, zanim stanie się ona stresującym obowiązkiem w szkolnym tempie.
 Ince listkowa zabawa bardzo przypadła do gustu.
A Wy co myślicie o nauce wczesnego czytania?




Mogą Ci się spodobać:

 Co ma wspólnego lewe ucho z piątkami w szkole?
Padnij- powstań. Mucha słucha.
Czarno na białym.

Co ma wspólnego lewe ucho z piątkami w szkole?

Pisałam Wam ostatnio, że weekend zapowiadał się pracowicie. I rzeczywiście, tak się stało. Sobotę i niedzielę spędziłam na intensywnym szkoleniu warsztatowym, na którym miałam okazję uczyć się świetnych polskich specjalistów.

  Temat mi szczególnie bliski, bo dwujęzyczność. Byłam więc na ćwiczeniach obecna podwójnie. Jako mama Inki wychowywanej w trójjęzyczności i jako nauczycielka dzieci dwujęzycznych.


  Wiem, że problem ten może nie wszystkich Was zainteresować, ale może komuś coś się przyda, a nie dzielenie się wiedzą jest grzechem.
Głównymi zaproszonymi ekspertami były prof. Jagoda Cieszyńska i prof. Marta Korendo, które opracowały "metodę krakowską" w pracy z dziećmi dwujęzycznymi, dyslektycznymi i głuchymi.
Nie martwcie się, nie będę Was zanudzać szczegółami ich badań, chociaż jestem wciągnięta po uszy.


 W ogromnym skrócie. Europejskie systemy edukacyjne, a właściwie światowe, w większości powstały na skostniałej szkole pruskiej, gdzie dzieci wciśnięte w ławki przez kilka godzin dziennie, mają przyswajać wiedzę mniej lub bardziej potrzebną. Wszystkie w ten sam sposób, w tym samym czasie i oczywiście na oceny. A przecież nie trzeba być geniuszem, by stwierdzić, że każdy jest inny i niemożliwe jest, by poznawał świat i uczył się tak samo.
   Według obu pań profesor, duży wpływ na to, jak nam będzie szło w szkole i w życiu ma lateralizacja, czyli stronność. Jesteśmy przyzwyczajeni do określenia prawo i leworęcznych. Ale to nie wszystko. Musimy także dowiedzieć się, które ucho, oko i noga są dominujące, bo w ten sposób możemy łatwo zrozumieć przewagę jednej z półkul w rozwoju malucha. Takie testy na określenie lateralizacji są niezwykle proste i każda mama, czy tata mogą sami to sprawdzić.


Określenie stronności może być krokiem milowym w rozwoju mowy i przyswajania wiedzy przez dziecko, bo pozwala na dobranie odpowiedniej metody uczenia i uczenia się.
   Drugim postulatem, o którym mówią Cieszyńska i Korendo jest wczesna nauka czytania. Ale nie metodą, którą zapewne wszyscy uczyliśmy się w szkole, czyli za pomocą głoskowania, lecz sposobem globalnym, w którym maluch naturalnie uczy się czytać od razu całe sylaby.


 Oj, naukowo nam się tu zrobiło i pewnie Was zanudziłam. Myślę jednak, że mamy dzieci wielojęzycznych, czy te, które borykają się z dysleksją swych pociech, mogłam zainteresować.
  Nie obiecuję Wam niczego, ponieważ jesteśmy z Inką dopiero na początku naszej drogi i nie chcę głosić nauk, których efektów jeszcze nie jestem pewna. Może jednak warto przyjrzeć się bliżej "szkole krakowskiej" i zdobyć trochę wiedzy dla siebie i naszych dzieci?


Mama czyta:
"Wczesna terapia terapeutyczna", Jagoda Cieszyńska, Marta Korendo
"Kocham uczyć czytać", Jagoda Cieszyńska
Inka i Mama czytają:
Seria "Kocham czytać", Jagoda Cieszyńska
Seria "Słucham i uczę się mówić", Jagoda Cieszyńska


Podobne posty:


 

 

Padnij-powstań. Mucha słucha.


  Myślałam, że jak szkolny na dobre się rozkręci, to wszyscy zebraniowymyślacze wrzucą na luz.
Ale nie! Nadal odsiaduję swoje darmowe dupogodziny i wracam do domu po nocy.
Właściwie rozłożenie leżanki na szkolnym korytarzu nie byłoby głupim pomysłem, a na pewno bardzo ekonomicznym.

   Pędzę jednak na łeb, na szyję do domu, żeby chociaż mojego Inula przed snem zobaczyć i jej poczytać. Bo nacieszyć się nie mogę, że ona tak lubi te nasze wspólne lekturki i, że woli oglądanie ilustracji, niż telewizji. (chociaż wsiąknęła w kino:) ). Chwilo trwaj!
  Wpadam więc do domu, czytam jej, całuję na dobranoc i zalegam na kanapie. I właśnie teraz tak zaległam, więc pomyślałam, że jeśli o czymś mam pisać, to o tym, co teraz w mojej głowie wciąż siedzi, czyli wieczorne wierszyki. ( Bo chyba reforma francuskiego szkolnictwa mało Was interesuje?).



 O pierwszej pozycji długo nie będę się rozpisywać, bo wiele moich koleżanek blogerek już o niej wspominało. "Zeszyt treningowy mowy" Marty Galewskiej-Kustra jest skierowany do rodziców, nauczycieli, logopedów, wychowawców i pozwala w dość prosty i przyjemny sposób osądzić, czy mowa malucha rozwija się tak, jak powinna. Ćwiczenia podzielone są według wieku i stopnia trudności i nie można ich nazwać inaczej, jak nauka przez świetną zabawę.




 Ale Inka i ja najbardziej uwielbiamy muchę Fefe, która jest bohaterką książki "Z muchą na luzie ćwiczymy buzię".

Fefe jest genialna i wszystko potrafi, a najlepiej zna się na ćwiczeniach artykulacyjnych, które czytelnik wykonuje nawet nie wiedząc kiedy.
Inka moja jeszcze jest troszkę za mała, by w pełni docenić walory tej pozycji, ale gdy mama czyta jej o Fefe, radości jest moc.


  Pisząc o poprzednich książkach nie wspomniałam o wyśmienitej rysowniczce Joannie Kłos, która stworzyła ilustracje również do "Wierszyków ćwiczących języki".

 Rymowanki w tej książce ułożone są według wieku. Od czterolatka do siedmiolatka, a na samym końcu znajdują się "Ćwiczenia dla chojraków", czyli wyjątkowa gimnastyka języka.
"Wszystkie zawarte tu wierszyki zostały przygotowane z uwzględnieniem odpowiednich etapów rozwoju mowy dziecka: zawierają tylko te głoski, które w danym wieku powinno już wymawiać."
 Nie znajdziecie więc tu żadnych królów Karolów, ani stołów bez nóg. Nauka artykulacji jest wspaniałą zabawą.






 Polecam czytanie wszystkich trzech książeczek w komplecie, ale nie jest to wymogiem.
   No, dobrze. Zmykam. Bo przede mną weekendowy maraton. Będą mnie doszkalać. Bo nauczyciel niedoszkolony, to nauczyciel zły. I nie zgodzić się nie mogę. Ale nauczyciel wykończony jest jeszcze gorszy.
  Jutro Inka będzie mnie stawiać na nogi takim oto wierszykiem:
Udza, udza, udza,
mama mnie dobudza.
Udze, udze, udze,
a ja mamę budzę.


Inka i Mama czytają:
Zeszyt treningowy mowy, Marta Galewska- Kustra
Z muchą na luzie ćwiczymy buzie, Marta Galewska- Kustra
Wierszyki ćwiczące języki, Marta Galewska-Kutra oraz Elżbieta i Witold Szwajkowscy
wydane przez Naszą Księgarnię

Podobne posty:

 

O pewnym cwanym pudlu, czyli co czytam Ince przed snem.

 



"Przyszedł dziadek do sąsiadki. Przyniósł pyszne czekoladki.
Pudel w dziki zachwyt wpadł:
- Czekoladkę to bym zjadł!
Miauknął kot:
- Ja ci pomogę! Strącę pudło na podłogę!
Już tarmoszą pudło w kwiatki, w pudle pachną czekoladki.
- No, nareszcie! – szczeka pies. - Zobacz, ile ich tu jest!
Jaka pyszna czekoladka! Pierwszą zjem za zdrowie dziadka!
Nagle słychać krzyk sąsiadki:
- Gdzie są moje czekoladki?! - Kto je zabrał? Kto je zjadł?
Kto na taki pomysł wpadł?
Wokół pudła pudel chodzi, warczy:
- Co ją to obchodzi? Pytaniami nas zanudza. Przecież ona się odchudza!"



   Dorota Gellner, córka Danuty Gellnerowej. Jak sama pisze o sobie, "urodziła się wśród wierszy", bo Mama poetki również była pisarką. Można więc śmiało powiedzieć, że talent i umiejętność postrzegania świata z dziecięcą wrażliwością i dociekliwością, wyssała z mlekiem matki.
   Do takiego właśnie świata, emanującego ciepłem, dobrocią i humorem, zaprasza dzieci.
Inka i ja często przed snem robimy sobie gellnerową ucztę. Czytamy, śmiejemy się, rozmawiamy i oglądamy z podziwem. Bo Pani Dorota zaprasza do współpracy najlepszych ilustratorów, dzięki którym wszystkie pudełka z czekoladkami są niezwykłe.












Inka i Mama czytają książki:
"Czekoladki dla sąsiadki"
"Cukrowe miasto"
"Wścibscy"
Doroty Gellner 
cudownie przygotowane przez wydawnictwo BAJKA.

Mogą Ci się spodobać:

Czarno na białym.

 

   Nasza Inka wyrasta już ze swojego pokoiku malutkiego dziecka i powoli zbliżamy się do wielkich zmian, by stworzyć jej cudowny świat małej dziewczynki. Na razie oglądamy, przeglądamy, wyliczamy, przeliczamy, marzymy i mierzymy. Jeśli wszystko pójdzie według naszego planu, zanim spadnie pierwszy śnieg ( o ile w ogóle spadnie), plan wejdzie w życie.

  Nazbierało się przez te dwa i pół roku mnóstwo różności. Wiele zabawek już się "przeterminowało", inne służą Ince od wielkiego dzwonu. Oczyszczam więc przestrzeń, segreguję i układam.
Podczas takiego sprzątania natknęłam się na cudowne znalezisko. Pierwsze książeczki mojej córki, które rzeczywiście służyły nam od pierwszych dni. Oglądałyśmy je w czasie przewijania, "czytałam" je Ince przed snem. Cóż w nich takiego nadzwyczajnego? Seria OCZAMI MALUSZKA jest stworzona z myślą o najmłodszych. Dowiedziono, że nasze skarby widzą na początku tylko kontrasty, takie jak biel i czerń. Cała seria bazuje więc na wyraźnych obrazkach w kolorze białym i czarnym. Książeczki nie są ułożone tematycznie, ale przy odrobinie wyobraźni mama, czy tata mogą stworzyc opowiadania, które za każdym razem zaskoczą maluszka czymś nowym.
"Wspólne oglądanie kontrastowych ilustracji pozwoli Ci budować więź z dzieckiem i dbać o jego rozwój już od pierwszych chwil spędzonych razem." Tak pisze wydawca. A ja naprawdę bardzo polecam.
 










 

Dzień dobry, it's nous.



Każda rodzina ma swoje tajemnice, rytuały, swoje miejsca, czy powiedzonka.
Naszą magią jest trójjęzyczność, na którą zdecydowaliśmy się świadomi jej zalet i wad.

  Nie wyobrażałam sobie, by mówić do Inki w innym języku, niż polski. Języku Babci, kołysanek i Misia Uszatka. Już kiedyś o tym pisałam (tu), iż mam wrażenie, że ten nasz wspólny kod, inny od tego, który słyszymy za oknem, zacieśnia nasze więzi jeszcze bardziej.
  Nad angielskim troszkę się zastanawialiśmy. Jest to język, w którym inkowy Tata i ja poznaliśmy się, stworzyliśmy i rozwijamy nasz związek. Kilka razy próbowaliśmy przejść na francuski, ale to nie te umiejętności i nie ten sam 'flow'. Jasne więc było, że język Szekspira i Adel będzie u nas w domu obecny i Inka musi go rozumieć. Bałam się tylko, że inkowy Tata będzie języki mieszał, a to największe przestępstwo wobec metody OPOL (one person-one language - jedna osoba-jeden język), którą zdecydowaliśmy się stosować. Dziecko kojarzy i wiąże język z daną osobą, czy miejscem, co sprzyja jego identyfikacji i rozwojowi.
 Jak się okazało Tata stanął na wysokości zadania, a nawet wzniósł się na wyżyny i jest po prostu świetny. Zdawałam sobie sprawę  również z tego, że nie będzie on rozumiał, co mówię do naszej córki, ale i to udało nam się ujarzmić. Inkowy Tata zaufała, ze nie spiskujemy za jego plecami ;)  i zna polski coraz lepiej.
 Rozumienie trzech języków przyszło Ince właściwie automatycznie. Nad mową wytrwale pracujemy. Bo to powiedzenie o dziecku i jego umyśle z gąbki nie do końca jest prawdziwe. Każda wielojęzyczność wymaga pracy i konsekwencji.
 Duma mnie jednak rozpiera, gdy niania, która zaczynała się martwić swoją nieznajomością języka polskiego (tu o tym), mówi mi, że moje dziecko rozmawia z nią po francusku, choć jest to jeszcze język początkujący. Bo choć czasami martwię się słysząc rozwinięte zdania, którymi posługują się Zdzisiu czy Krysia, uzbrajam się w cierpliwość. Wielojęzyczność potrzebuje czasu i wszelkie porównywanie nie ma sensu.
 A największą nagrodą jest, gdy słyszymy przed snem:

"Kocham cię, mamo.
I love you, daddy."





 

Tadek, Bożenka, Remigiusz i ekipa.


 Dziś post na szybciutko. Nauczyciel na początku roku szkolnego to ma prawdziwy hardcore. Albo skok o tyczce, bez tyczki.
Udało mi się na chwilę wyściubić nos spod dzienników i napisać słówko o kosmetykach. Znów moja Ziaja ukochana. Było już o linii męskiej, o moich mazidłach. A teraz przychodzi kolej na to, za czym szaleje Inka- Ziajka.

Magiczny płyn z kameleonem Leonem, który zamienia wodę w niebieską zaczarowaną kąpiel, pełną piany. Zabawa z nawilżaniem, radość z mycia. Ja też czasem po kryjomu dolewam sobie płynu Leona.


Tadek to Kremowy Olejek Myjący dla Dzieci. Dostosowany dla maleństw już od pierwszego miesiąca życia. Ale my z Tadka nie rezygnujemy i dalej jest z nami. Skutecznie zwalcza ciemieniuchę, a do tego natłuszcza, myje i łagodzi.


A to Top na inkowej liście przebojów. Ulubiona pasta do zębów,której bohaterką jest wiewióra Bożenka. Nie mogłam zrozumieć ekscytacji mojej córki przy każdym myciu zębów, dopóki nie spróbowałam. Maliny w gębie. Pychota!  A do tego można używać już od pierwszego ząbka.


Jeż Remigiusz myje szczerby trochę starszych dzieciaków. Od 2 do 6 lat. Mycie ząbków zamienia się w jedno CZARY MARY.

Jeśli znacie i polecacie inne cuda z serii Ziajka, podzielcie się koniecznie.
I już lecę. Kąpać Inkę w Ziajce, a potem siebie zanurzę w szkolne dokumenty.

Podobne posty:
Oliwkowo, nagietkowo...
Matka zamaskowana.
Po męsku.
Typy czerwcowe.

Zdrowe zarażanie.


 Z wiekiem budzi się we mnie coraz więcej miłości. I nie to, żebym przechodziła na ciemną stronę poligamii.
Miłości  w sensie pasji, zainteresowań, zamiłowań. Porywają mnie nowe zajęcia,  świat staje się ciekawszy z każdym dniem.

 Najświeższym hobby jest blogowanie, które wydaje się się studnią bez dna. Od jakiegoś czasu, z otwartą ze zdziwienia buzią, odwiedzam świat fotografii. To połączenie sztuki i fizyki ze sporą domieszką magii fascynuje mnie bardzo.
Oczywiście uwielbiam czytać, chociaż, paradoksalnie, w wakacje mam mniej czasu na lekturę, niż w czasie roku szkolnego.
Ale od zawsze, odkąd pamiętam, największą moją pasją był taniec i jazda konna. I chyba gdzieś tam w środku żal mi trochę, że moje kroki zawodowe nie poniosły mnie w żadną z tych stron. Tak na pół etatu, bo szkoły bym jednak nie oddała.
 I chciałabym bardzo zarazić moją Inkę tym wszystkim, co kocham. By szukała przygody na stronicach książek, by jak ja z zaciekawieniem patrzyła przez obiektyw aparatu, by kochała taniec i podziwiała dostojność i piękno koni.
Ale chciałabym właśnie ją zarazić. Nie zmuszać, nie namawiać, nie organizować życia.
A jeśli nie po drodze jej będzie w siodle i baletkach?
Na pewno złapie innego bakcyla.








 

Łyżki milowe.


Wakacje dzielą się na te przed dziećmi i te z dziećmi.
Bezdzietne pary jedzą, co chcą i kiedy chcą. A jak chcą to nie jedzą. Śpią, kiedy chcą, drzemią, lenią się i opalają. Ale nie czują tej radości z pierwszej kąpieli w morzu, pierwszego kostiumu i drzemki w plażowym namiocie.

 Ci dzieciaci wysysają wakacyjny czas, by z radością lub stresem obserwować kolejne etapy rozwoju radosnej dzieciarni.
My również postawiliśmy przed sobą zadania. Tym razem żywieniowe. Bo Inka łatwym przeciwnikiem nie jest. Wybredne to nasze maleństwo. Pewnie po mamie.
Więc korzystając z tego, że Inka ma letnie towarzystwo w postaci swojej kuzynki, rozszerzamy dietę. I rozszerzamy też czas trwania posiłków. I modlimy się nad każdą łyżeczką, robimy samoloty, wypowiadamy zaklęcia i stosujemy wszystkie triki, które znane są tylko rodzicom.
A wakacyjny czas mija. Plaża się zapełnia bez nas, słońce opala ciała innych, drinki wypełniają nie nasze szklanki.
Ale wiecie co? Dobrze mi z tym. I każda zjedzona łyżeczka cieszy mnie bardziej, niż napój wypity na morskim brzegu ze szklanki ze słomką. Niech żyją wakacje!!






 

Jak dobrze się wyskakać?



 Dopóki się nie zostanie rodzicem wiele spraw się ignoruje, wielu problemów nie rozumie, wielu miejsc nie zauważa.
 Moje oczy otworzyły się dopiero wtedy, gdy zaczęliśmy szukać chłodnego miejsca, w którym przyjemnie moglibyśmy spędzić czas w czasie upałów.
Basen, o którym już pisałam trochę nam się przejadł i trzeba było szukać dla niego alternatywy. Okazało się, że nie jest tak źle. W okolicy znaleźliśmy nie jedno centrum rozrywki, czy też park atrakcji, czy plac zabaw pod dachem. Jak zwał, tak zwał. Ważne, że świetnie się bawiliśmy. Przede wszystkim nasza pociecha, ale po jakimś czasie my również daliśmy się wciągnąć w wir zabawy.
 Takie przybytki radości to niezłe rozwiązanie nie tylko na upały, ale również na deszczowe, długie i nudne dni.
A wyskakane dziecko, to szczęśliwi rodzice.



















Podobne posty:
Mama na medal.
Ubierać, nie ubierać? Oto jest pytanie.

Ubierać, nie ubierać...? Oto jest pytanie.



 Ostatnio pisałam o moim planie bycia 100% mamą. tutaj
Miałyśmy chodzić, zwiedzać, szaleć i oglądać. Tymczasem, bezwzględny upał zaaresztował nas w domu i jedynym celem naszych rodzinnych wycieczek stał się basen. Na co nie narzekamy, bo kąpielisko mamy pod nosem i przyjemnie było rodzinnie powygłupiać się w wodzie, szczególnie w taki skwar.
 Przy okazji tego tematu powinnam zapewne dołączyć do dyskusji, która rozbrzmiewa na forach i blogach i w której internauci próbują znaleźć odpowiedz na pytanie o nagość małych dzieci na plażach i miejscach publicznych. Naczytałam się tego, namyślałam i postanawiam do dyskusji nie przyłączać się. Bo skoro to, co dla mnie  normalne, szokuje większość populacji, a ta reakcja przeraża mnie, to znaczy, że nienormalna jestem ja. Postanawiam więc nie ściągać na siebie gromów i fal oburzenia i dołączam do postu zdjęcia Inki ubranej i nie burzącej zasad moralności. I co najważniejsze- radosnej.








Mama na medal.

  Wakacje!! Wreszcie! Nareszcie!
Kocham swój zawód, ale ten drobny dodatek w postaci wakacji i ferii dodaje mojej pracy rumieńców.A nauczyciele, pracujący we Francji mają tego wolnego czasu jeszcze więcej.
 Więc już wakacje.

Mam zamiar oczywiście odpocząć i wylenić się na zapas. Nadrobić czytelnicze zaległości, łazić do południa w piżamie, przesiadywać na balkonie z kawą i kolorowymi gazetami, robić piękne zdjęcia, gotować pyszności, sprzątać (bo lubię), ale przede wszystkim chcę spędzać czas z moją córką, bo w ciągu roku szkolnego ma mnie mało. Inka niesamowicie zmieniła się w ciągu tych ostatnich miesięcy. Zmieniły się też jej potrzeby i zainteresowania.
Przygotowałam więc plan działania, by sprawić je jak najwięcej radości. Przewertowałam wszystkie lokalne gazety i zrobiłam spis atrakcji, które mogą się jej spodobać. Mam nadzieję, że spędzimy razem wiele bogatych w emocje i radosnych dni.
 Postaram się wam na bieżąco zdawać relację z tego, co robimy i widzimy. Może troszkę was zainspiruję.
A może wy podrzucicie mi kilka pomysłów na letnie przygody.
 Póki co, zaczynamy pierwszym wakacyjnym piknikiem;
Lato, lato, lato czeka!!









Niania po francusku.



Dziś post dla rodziców, których interesuje lub ciekawi problem opieki nad dziećmi we Francji.
Rozwiązanie jest zgoła inne od tego, co nam bliskie i polskie. W kraju nad Wisłą oczywistą oczywistością jest to, że gdy mama i tata wracają do pracy, stery przejmują dziadkowie, czy chcą, czy nie chcą.

 We Francji jest troszkę inaczej. Po pierwsze: babcia i dziadek często pracują zawodowo, po drugie: czas emerytury jest po to, by wreszcie w spokoju odpocząć i nacieszyć się życiem. Ponieważ wynagrodzenie jest (przeważnie) dalekie od naszych głodowych stawek,  emeryci podróżują i oddają się swoim pasjom. Co nie oznacza, że nie opiekują się wnukami, gdy jest taka potrzeba i chęć. Ale nie jest to już ta obowiązkowa służalczość.
Bardzo, bardzo podoba mi się takie podejście do sprawy.
 Młodym rodzicom pozostają trzy wyjścia z sytuacji. Żłobek, niania lub assistante maternelle.
Pierwszego opisywać nie będę, bo niewiele różni się od polskich instytucji. Jakoś ta opcja odpadła u mnie w przedbiegach. Wyobraziłam sobie zakatarzone dzieciaki, które biegają samopas. Zapewne racji nie mam, ale żłobek skreśliłam.
Zależy mi na tym, by Inka była pod fachową opieka, ale by otaczała ją czułość i miała możliwość wszechstronnego rozwoju. To wszytko daje niania. Oprócz jednego. Kontaktu z rówieśnikami, co dla mnie jest jednym z priorytetów.
Padło więc na assistante maternelle. A cóż to za twór?
Jest to wykwalifikowana opiekunka, która zajmuje się dziećmi u siebie w domu. Dzieci jest maksymalnie piątka w wieku od zero (choć oczywiście nikt noworodka nie oddaje pod opiekę) do lat 3,4. Jej praca i warunki w jakich przebywają dzieci są oczywiście skrupulatnie sprawdzane. W zależności od dochodów, rodzice otrzymują dopłatę od państwa.
Żyć, nie umierać.
A nam na dodatek udało się znaleźć genialną opiekunkę.
Inka zostaje u niej od czwartego miesiąca życia i od początku miałam do naszej "nounou" stu procentowe zaufanie.
Dzieciaki hasają w jej ogromnym ogrodzie, wyposażonym jak najlepszy plac zabaw. Uczą się samodzielności i współżycia w grupie rówieśników. Na Dzień Matki i Ojca zostajemy obdarowani upominkami, które nasza Inka wykonuje pod okiem swej ukochanej niani. Kubki z ostatniego wpisu tu klik to właśnie nasz ostatni upominek.
 Gdy odbieram swoją córkę, wiem dokładnie jak minął jej dzień. Co zjadła, jak spała (u mojej niani wszystkie dzieci śpią w oddzielnych pomieszczeniach, by zachować ich indywidualny tryb dnia) i jak zachowywała się w grupie. Jestem przyjęta serdecznie i ciepło, a gdy zbliża się okres zebrań i wywiadówek w mojej szkole, nie mam problemu ze zmianą godzin.  Płacz jest wtedy, gdy od niani trzeba wyjść, a nie u niej zostać.
 Ale to nie wszystko. Opiekunki łączą się w większe grupy, w zależności od miejsca zamieszkania i tworzą takie pseudo domy kultury. W ten sposób dzieciaki dwa razy w miesiącu mają trzygodzinne zajęcia muzyczne lub plastyczne.
Świętom Bożego Narodzenia oraz zakończeniu roku szkolnego towarzyszą spektakle, w których maluchy występują wraz ze swymi "nounou".
 A raz w roku te właśnie stowarzyszone w małe grupy opiekunki, przygotowują wielki i dalece profesjonalny spektakl dla dzieci i ich rodziców.
Vive la France! Niech żyje Francja!



 

10 zabawek na deszczowe dni.

Pogoda francuska przeżywa poważne wahania nastrojów. Nigdy do końca nie wiadomo, co spotka cię jutro. Po fali upałów przychodzą niekończące się dni deszczowe, gdzie nie uświadczysz ani jednego promyczka. Na tę okazję mamy przygotowany zestaw zabawek, który pomaga nam rozwiać deszczową nudę. Dziś dzielimy się nim z wami.



 1. Układanki, puzzle, memory.
Wiadomo: rozwijają umiejętność logicznego myślenia, spostrzegawczość, pamięć. Pomagają w koncentracji. Dla nas dodatkowym plusem jest to, że możemy się w nie bawić w każdym języku i przy okazji zabawy poznajemy nowe słowa.




2.  Lala. 
To faworyt Inki. Po prostu uwielbia wcielać się w rolę mamy i opiekować swoja Lalą. Taka zabawa nie tylko rozwija wyobraźnię, empatię i buduje więzy społeczne. Pozwala również rodzicom zauważyć i zrozumieć strachy i radości małego dziecka. Moim zdaniem, zabawka nie tylko dla dziewczynek.




3. Pani ziemniaczka.(Ms Potato Head)
Pobudza kreatywność i zdolności manualne. Poza tym poprawia humor!




4. Plastelina.
Lubimy lepić, tworzyć nasze plastelinowe historię. Już się nie mogę doczekać aż przeczytam Ince "Plastusiowy pamiętnik".


5.Playmobil 123.
To zabawka, której my nie mieliśmy w dzieciństwie. Może dlatego tak bardzo mnie ekscytuje otwarcie każdego nowego pudełka. Ależ mamy zabawę. Żyrafy, słonie, samochody, samoloty... Nieskończone możliwości w kreowaniu fantastycznego świata, tworzenie opowiadań i zabawa na 102!!

6. Książeczki-niespodzianki.
Seria tematycznych książeczek, których stronice kryją w sobie niespodzianki. Kartki trzeba wyginać, odginać, odpinać, przypinać. Ilustracje zawierają mnóstwo detali i za każdym razem odkrywamy coś nowego. Dla Inki książki te są największym skarbem. Ma ich już pięć. Układa je porządnie na swojej  półce, a każda wyprawa do księgarni jest świętem. Cieszy mnie to. Mam nadzieję, że zaszczepię w niej miłość do książek.



7.Znikopis.
Powrót do mojego dzieciństwa. Fantastyczny, bo w wersji mniejszej jest świetną zabawką podczas podróży. Zmazywanie jeszcze nigdy nie przynosiło tyle radości.




8. Malowanie rękoma i stopami.
Przy tej zabawie musimy zapomnieć o umytej podłodze i czystych ciuchach. Najlepiej tak przygotować siebie i mieszkanie, by nie stresować się niepotrzebnymi plamami.




9. Wodna malowanka.
Zapomniałam o niej całkiem, a przecież była radością mych młodych lat. Dopiero ciocio-babcia Inki zrobiła dziecku taką niespodziankę. Nie wiedziała, że matka ucieszy się równie mocno.




10. Taniec.
Powiecie, że to nie zabawka. Ale taniec ma tyle zalet, że warto o nim pamiętać nie tylko w deszczowe dni. Jest to jeden z mich ulubionych sposobów na... właściwie na wszystko. Cieszę się, że mojej córce również przynosi wiele radości.



A jakie są wasze sposoby na zabicie domowej nudy? Podzielcie się pomysłami w komentarzach.



Na ludzi bezmyślnych.


Nie zabłysnę dzisiaj. Nie stworzę żadnego odkrywczego postu. Ale skoro już się tyle pisze, mówi, trąbi, a idiotów (bez przeproszenia) nie brakuje...

 Powiem wprost: dziecko pozostawione w samochodzie podczas upałów- umiera. Umiera w męczarniach. Jak to jeszcze inaczej powiedzieć, żeby trafiło? Bo nie trafia.
 W ostatni czwartek na północy Francji wydarzyła się tragedia.
Ojciec wiózł 4-miesięczne dziecko do żłobka. Dopiero po wyjściu z pracy przypomniał sobie, że nigdy do tego żłobka nie dojechali. I już nie dojadą. Zapomniał.
Bo praca, obowiązki, projekty zawodowe...
Co czuje matka?
To nie pierwszy taki wypadek i, obawiam się, że też nie ostatni.
Nie istnieje żadne: "tylko na 5 minut", "tylko skoczę do warzywniaka", "nie chcę go budzić".
Pisała na ten smutny temat niedawno Lady Gugu na swoim blogu http://ladygugu.pl/uwaga-tak-umiera-dziecko-w-rozgrzanym-aucie/comment-page-1/#comment-28240.
Dobitnie i ostro. Bo tak należy o tym mówić.
 Producenci prześcigają się w wymyślaniu brzęczyków, dzwonków i trąbek, które mają ci przypomnieć o małym pasażerze na tylnym siedzeniu. Według mnie to paranoja, ale jeśli dzięki temu unikniemy tragicznych skutków ludzkiej bezmyślności...
 Miejcie uszy i oczy szeroko otwarte. Bądźcie wrażliwi na cierpienie dzieci. Nie tylko tych pozostawionych w samochodach.
Ich życie zależy od was.

Prawdziwe dzieciństwo, czyli Dzień Dziecka nie całkiem na wesoło.


 Myślę sobie czasem z żalem, że moja córka nie będzie miała prawdziwego dzieciństwa. Takiego, jakie miałam ja.
Nie będzie mi wykrzykiwać z podwórka w odpowiedzi na moje wołanie na obiad, że wcale nie jest głodna. Bo, najprawdopodobniej, nigdy nie będzie na tym podwórku bez mojej opieki. Takie czasy, że chociaż szkoła pod nosem, to najpewniej będę ją zawsze pod same drzwi odprowadzać.

A jeszcze niedawno śmiałam się z mamusiek-kwok, co to dziecka na krok nie puszczają. A teraz... Nie wiem. Nie podoba mi się ten świat.
 Nie będę też pewnie spuszczać Ince z okna koszyka z kanapkami dla niej i jej podwórkowej ekipy, jak robiła to moja Mama. Sąsiedzi pozamykali drzwi i nawet nie wiadomo, czy kryją się za nimi jakieś dzieci. Czy to kwestia lokalnych obyczajów, czy nerwowych czasów?
 Pamiętam, jak w deszczowe dni gromadziliśmy się na klatce schodowej i całe popołudnia spędzaliśmy w swoim towarzystwie. Korytarz mamy obszerny, i owszem. Ale z kim moja córka będzie na nim przesiadywać?
 Budowanie domków, podchody, poszukiwanie skarbów, gra w gumę, chowanego...
To wszystko smakuje najpiękniej tylko w towarzystwie pierwszych podwórkowych przyjaźni.
Czy mojej Ince będzie dane tej beztroski zasmakować?  Radości ze wspólnej zabawy bez ajfonów, ajpodów, iksboksów i tabletów. Prawdziwego dzieciństwa.











Dudu rządzi!




 Kiedy człowiek spodziewa się dziecka, to spodziewa się wszystkiego.
Kupek o 3 rano, wymiocin na świeżo zmienionej bluzce, snu trwającego pół godziny z czterema przerwami na karmienie.
Mówię człowiek, ale myślę głównie o kobietach. (Przepraszam, Panowie!) Mężczyźni nie spodziewają się niczego. Jak błędni rycerze obijają się o cztery ściany (albo ile kto ma) strzelając przerażonym wzrokiem.
 Gdy nasza córka przyszła na świat, zaopatrzyliśmy się w masę niezbędnych przedmiotów i jeszcze większą ilość rzeczy kompletnie niepotrzebnych.
Kupiliśmy tez maskotki. Mnóstwo maskotek. Pluszowe zabawki przynosili również odwiedzający nas goście.
Inka nie zwracała na nie większej uwagi, aż do czasu... Jakieś półtora roku temu. Po wstępnych i wtórnych eliminacjach został wybrany ten jeden jedyny. DUDU. W bardzo praktycznym białym kolorze.
 Bardzo szybko zrozumieliśmy, że nasz spokojny sen, podróże, odwiedziny znajomych, wizyty lekarskie, zakupy, pobyt u niani, jedzenie, mycie, picie... Wszystko to, zależy od obecności wszechwładnego Dudu w kształcie żyrafy. Dla mnie, bo dla reszty świata zwierzę to należy do krowowatych.
 W każdym razie Dudu rządzi, bo Inka, niestety, rzadko się z nim rozstaje.
Ostatnio okazało się, że Dudu powoli się rozpada. Reanimuję go jak mogę, ale biel już bielą nie jest, a i futro nie to samo.
Zaczęliśmy przeszukiwać internet w poszukiwaniu klona, bo w supermarkecie, z którego pochodził pluszowy dyktator, już dawno go nie ma. A w sieci jest. I owszem. Ale tamtejsi wyjadacze życzą sobie sumkę trzy razy większą. Widocznie my- debiutujący rodzice jesteśmy bardzo przewidywalni. Chciał, nie chciał, Krowożyraf zostanie zakupiony.
 A jak to u Was z maskotkami, przytulankami, misiakami i Krowożyrafami jest?? Rządzą??






O pewnym Stefanie



\

Wierzę w magię imion. Myślę, że to one właśnie najlepiej definiują człowieka. Nie znaki zodiaku, numerologie, ale własnie imiona. Chociaż są tacy, co twierdzą, że najwięcej mówi o nas godzina naszych narodzin.

 Ja jednak, gdy na przykład spotykam Zdzisława, bardziej lub mniej świadomie kreuję obraz ujrzanej właśnie osoby.
I jak się okazało, nie tylko ja...
Któregoś dnia niania mojej córki (Inka chodzi do domowego przedszkola) powiedziała mi, że ta zachowywała się w sposób dla siebie niepodobny. Opiekunkę odwiedził jej dorosły już syn. Niestety, mężczyzna nie mógł spokojnie wejść do rodzinnego domu, bo sama jego obecność wywoływała u mojej córki ataku niepohamowanego płaczu.
Dziwiłyśmy się obie, bo mała jest bardzo otwartym dzieckiem, przyzwyczajonym od zawsze do obecności różnych ludzi. Niania podśmiewała się , iż dobrze, że nie trafiło na jej męża, bo sytuacja byłaby patowa.
 Minęło kilka tygodni.
Podczas ostatnich ferii miała mnie odwiedzić moja koleżanka z jej 12-letnim synem.
Świetny i niezwykle wrażliwy chłopak nie mógł się doczekać spotkania z moją dziewczynką. Zapewne, jako najmłodszy z rodzeństwa, miał ochotę wczuć się w rolę starszego brata.
 Przyjechał więc i swoje kroki skierował ku Ince, a ta...w ryk. Ale jaki!!
Nawet, gdy Dudu ląduje w pralce rozpacz jest mniejsza. Chłopak nie mógł nawet spojrzeć w jej kierunku, bo gdyby mogła, to by rozszarpała.
Głupio mi było, ale nie ma mocnych.
Po feriach opowiadam o całej sytuacji niania, a ta cała uradowana wykrzykuje: jak dobrze, że to nie tylko mój Stefan, o już nie wiedziałam, co myśleć!
Stefan.? Stefan?
Przecież syn mojej koleżanki też tak ma na imię.
 Wszystko jasne. Inka ma alergię na Stefków. Oby jej się nie trafił mąż o tym imieniu, bo będzie miał facet przechlapane.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz