czwartek, 12 listopada 2015

Nie wszystko złoto..., czyli mój pogląd na francuską szkołę.



 Kilka dni temu odbyło się pasowanie Inki na przedszkolaka w sobotnim przedszkolu polskim. Jak każdy rodzic pękałam z dumy, cykałam zdjęcia, a potem tymi fotkami zanudzałam otoczenie.

  Chwaliłam się nimi również naszej Niani, która jednogłośnie stwierdziła, że szkoła polska bardziej jej się podoba, niż francuska. Nie wiem, czy zgodziliby się z tym stwierdzeniem nauczyciele, rodzice i uczniowie w mojej ojczyźnie, chociaż we francuskim systemie nauczania też jest sporo niedociągnięć. Przynajmniej według mnie. Jeszcze nie rodzica posyłającego dziecko do szkoły, ale nauczyciela, który tę szkołę obserwuje.

CO MI SIĘ NIE PODOBA WE FRANCUSKIEJ SZKOLE:

1. Brak uroczystości początku i końca roku szkolnego.
 Kiedy byłam uczennicą trochę nudziły mnie te wszystkie apele i wręczania nagród, jednak dzięki temu granice szkolnych lat nabierały odświętnego charakteru i podniosłości. 
We Francji po prostu przychodzi się do szkoły i tego samego dnia rozpoczynają się lekcje. Tak samo jest z końcem. Jakieś to takie smutne, moim zdaniem.



2. Szkoła przetrwania.
Uczniowie, nawet najmłodszych klas, zmieniają swego nauczyciela każdego roku. Nie ma tu ciągłości nauczania tak, jak w Polsce w klasach 1-3. Zdania w tej sprawie są podzielone. Jedni uważają, że to dobrze w przypadku trafienia na nauczyciela - świra. Drudzy skłaniają się ku osądowi, że burzy to naturalną potrzebę bezpieczeństwa i stabilizacji dzieci. Ja należę do tych drugich. Z autopsji wiem, iż czasami potrzeba kilku lat, by uczeń zaufał nauczycielowi, otworzył się przed nim i był w stanie bez stresu rozwijać swoje zdolności. 
Francuzi poszli o krok dalej. Oprócz nauczyciela prowadzącego, uczniowie co rok zmieniają skład klasy, jeśli mamy kilka klas na tym samym szkolnym poziomie. W ten sposób nie można siedzieć w ławce z ukochaną koleżanką i pielęgnować szkolnych przyjaźni. Dla mnie, horror. Według tutejszego ministerstwa, hartownie ducha.

3. Od rana do nocy.
Zajęcia, nawet w klasach najmłodszych, zaczynają się (przeważnie) o 9 i trwają do 16.30. Mogą więc radować się i cieszyć dzieciństwem dzieciaki w Polsce, które kończą na przykład o 14.



4. Chora reforma.
Do niedawna, w szkole podstawowej, zajęć w środy nie było. Miało to zrekompensować uczniom długie godziny spędzane w szkole w pozostałe dni.
Dwa lata temu w życie weszła reforma, która zlikwidowała wolne środy, na rzecz teoretycznie wolnych piątkowych popołudni. Brzmi pięknie. Dzieci w klasach 1- 5 ( klasa 6 we Francji to już gimnazjum) wracają do domu i cieszą się przedłużonym weekendem. 
Teoretycznie, bo w praktyce rodzice zostają w pracy do późna, a do szkoły docierają jeszcze później. Szczególnie w dużych miastach.



W tym czasie dzieci, po skończonych lekcjach jedzą stołówkowy obiad, a od 13. 30 do 16.30 uczestniczą w lepiej lub gorzej przygotowanych zajęciach pozalekcyjnych, świetlicowych. Pozwalam sobie na taką ocenę, bo sama prowadzę takowe. Niejednokrotnie zdarza się, że pierwszaki zasypiają w twardych, szkolnych ławkach, wykończone długimi dniami nauki, niewiele różniącymi się od tygodnia pracy dorosłego. 
Nie jest wyjątkiem również sytuacja, że sześciolatek po wspomnianych zajęciach trafia do tzw. "garderie" , czyli miejsce, gdzie się dzieci "przetrzymuje" w oczekiwaniu na rodziców. Robi się z tego 17.30- 18.00. Potem jeszcze trzeba dotrzeć do domu i jeśli akurat nie jest to piątek, rano wstać do szkoły. Nie lada zadanie dla sześcio-, siedmio-, czy ośmiolatka. Chociaż i starsi padają ze zmęczenia jak muchy.

Cieszymy się więc, póki co, naszym pasowaniem i do szkoły w ogóle nie śpieszymy.


Mogą Ci się spodobać:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz