środa, 20 stycznia 2016
Wyrodni rodzice.
Piszę bez werwy. Z resztą wszystko ostatnio bez werwy robię. Werwy mi brak.
Najbardziej chce mi się nic i choć jestem zodiakalnym rakiem, to chętnie zamieniłabym się z pierwszym lepszym miśkiem, susłem, czy innym stworem, któremu dane jest zimę przespać.
6dniowy tydzień pracy w pracy i 7dniowy tydzień pracy w domu daje mi się ciężko (bo nie lekko) we znaki. Wszystkim, którzy tak jednoznacznie wydają sądy na temat beztroskiego życia nauczycieli, rzuciłabym w tym miejscu mięsną wiązankę. Albo wiązanką.
Z wyżej wymienionych przyczyn, dałam się wczoraj ochoczo spacyfikować, gdy inkowy Tata zapowiedział powstrzymanie się od wszelkich robót domowych. Powstrzymałam się natychmiast. I tym razem, już całkiem po męsku, zaległam na kanapie i nie robiłam NIC. Dziwne to było uczucie, ale niezwykle przyjemne.
Ponieważ na widok mnie rozpłaszczonej totalnie, inkowy tata również postanowił maksymalnie zmniejszyć swoja wydajność, trzeba było natychmiast zorganizować czas najmłodszemu mieszkańcowi domu.
I nie było mowy o żadnych zabawach aktywizujących, grach edukacyjnych, ćwiczeniach manualnych, czy opowiastkach dydaktycznych. Był leń. Staliśmy się rodzicami wyrodnymi, mogło tu nawet lekko zapachnieć pewną patologią.
Opracowaliśmy jednak dość szybko system działań, które z pozycji sofy, zapewniły opiekę i zagospodarowały czas (już całkiem "prawie") 3latkowi.
Oto one:
* werbalne wspieranie zabaw konstrukcyjnych. (puzzle, kocki, układanki).
Brzmiało to mniej więcej tak:
- "A teraz poszukaj nóżek świnki. O tak! Brawo! Połóż je obok ryjka. Nie tu , kochanie. Wyżej, wyżej, niżej.... Doskonale"
Ruszać się nie trzeba.
*"A może porysujesz?"
To chyba najczęściej powtarzane przez padniętych rodziców zdanie. Zadziałało na trochę.
*Domowy skrzat.
Odkurzanie i wieszania pranie, to ulubione "dorosłe" zajęcia Inki. Z odkurzaniem nie ma problemu, ponieważ dziecię nasze jest w tej czynności dość wykwalifikowane. Jest więc przyjemne z pożytecznym.
Z praniem jest nieco trudniej, bo trzeba WSTAĆ, posegregować, włożyć do pralki, a potem wyjąć. Nieznaczny dozór przy rozwieszaniu też byłby na miejscu. To już zatem wyzwanie dla odważnych.
*Książki z ilustracjami, obrazkami, naklejkami, nalepkami, czyli wszystko to, co nie wymaga skupienia zmęczonych oczu na druku i gdzie oprzeć można się na sile wyobraźnie i języka.
* I wreszcie, jakże zbawienne, rodzinne oglądanie telewizji. Powiecie, że to nie pedagogiczne? No i co? Należy mi się.
Dopiszcie proszę parę pomysłów, gdyby mnie znów zdechlica totalna dopadła.
Acha! I Polećcie jakiś dobry zestaw witamin.
Przeczytaj również:
Weź się zrelaksuj.
Nie spoczniemy, nim sprzątniemy.
Wyjście awaryjne.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Archiwum bloga
-
▼
2016
(13)
-
▼
stycznia
(8)
- Co noszę w kieszeni? 10 aplikacji z mojego smartfona.
- O tym jak się tarzam z uczniami po podłodze.
- Wyrodni rodzice.
- O wpływie zimna na rozwój mojej francuszczyzny.
- Piosenki z "bonusem", czyli naga prawda o tekstach...
- Minimalistyczna zima.
- Ładnie czytać. Przegląd biblioteczek do pokoju dzi...
- TOP 5 na 2016.
-
▼
stycznia
(8)
Labels
balkon
blog
Boże Narodzenie
ciasteczka
do kawy
dom
dwujęzyczność
dwukulturowość
dziecko
Francja
ja
jesień
kobieta
kosmetyki
książki
lato
LBA
makijaż
mama
manualnie dla dzieci
mężczyzna
miasto
międzynarodowość
moda
moda dziecięca
moda męska
motywacja
muffiny
pasje
plastyka
pogoda
Polka we Francji
Polska
praca
przekąski
przepisy
przyjaźń
przyjemności życia
refleksje
rodzicielstwo
rodzina
rozwój dziecka
sałatki
społeczeństwo
stylizacje
stylizacje dziecięce
szafa
szkoła
trójjęzyczność
uczniowie
warzywa
wiosna
wnętrza
współczesność
zabawki
zakupy
zima
zwyczaje i obyczaje
życie codzienne
życie codzienne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz